Zielona szafka wodniarka, czyli wespół w zespół ;)

 Kolejny mebelek uratowany i "zasiedlony" na Warmii. Przyjechał z Pomorza na Śląsk razem z moimi dziadkami, tam służył wiernie w kuchni przez kilkadziesiąt lat, przetrwał swoich właścicieli a potem my go wywieźliśmy na wieś.  Ciekawe ile pokoleń jeszcze będzie z niego korzystać? 

Pamiętam tę szafkę bardzo dobrze. To na niej babcia stawiała mnie po kąpieli, żeby wysuszyć mi włosy suszarką. To na tę szafkę przed obiadem wspinałam się i ja i inne wnuki, żeby zajrzeć co pysznego kryje się w garnkach stojących na kuchence. Czasem suszył się na niej płat domowego makaronu, z którego ukradkiem odrywaliśmy małe kawałeczki a babcia udawała, że tego nie widzi. Podczas prania (a to był przecież kiedyś kilkugodzinny rytuał) na szafce stawała zwariowana, plująca wodą odsysaną z mokrych ubrań wirówka. We wnętrzu szafki kryły się dziadkowe pudełka z zestawem ręcznych narzędzi i różne "przydasie". Na dolną półeczkę zimą babcia odkładała suche szczapki i gazety na rozpałkę. Szafka w całej swojej karierze była wielokrotnie malowana kolejnymi warstwami farby, a blat w pewnym momencie został obity jakimś "nowoczesnym" laminatem. Tak dotrwała do czasów, w których trafiła do mnie. 

Zdejmowanie farby okazało się nie lada wyzwaniem. Tradycyjne farby olejne (nazywane obecnie lnianymi) przez wiele lat zachowują elastyczność i miękną przy mocnym ogrzewaniu, ich następcy czyli farby ftalowe z czasem zastygały w sztywną skorupę, co powodowało, że ogrzewanie powierzchni niewiele pomagało w pozbyciu się powłoki malarskiej. Szlifowaniem i skrobaniem zajmowaliśmy się na zmianę w kilka osób. Pierwsza do nierównej walki przystąpiła Ewa z Przytulnego Domu. Potem jej mąż, ja, mój mąż, nasze dzieci... Jak w wierszyku o rzepce - ciągle był potrzebny ktoś "na przyczepkę".  

Malowanie też okazało się pracą zespołową. Ewa pomalowała i ozdobiła farbą Autentico wnętrze szafki i drzwiczek. Farby było w puszce już niewiele, na szczęście na środek szafki starczyło. Białą farbą, przy pomocy szablonu Ewa dodała kilka dekorów. 



Obudowę na zewnątrz, którą za pomocą szlifierki udało się doczyścić do gołego drewna, pociągnęłam zieloną bejcą olejową Painteco.  Chciałam aby rysunek słojów nadal był widoczny. 


Drzwiczki na zewnątrz nijak nie dawały się zupełnie doczyścić z farb, skapitulowaliśmy i po wyrównaniu powierzchni zostały pomalowane na kryjąco zgniłozieloną farbą Byta-yta i zabezpieczone woskiem w tym samym kolorze. Zgodnie z sugestią mojej córki na jednych drzwiczkach pojawiła się odbita z szablonu róża. 

Na tym etapie szafka wyglądała jak jedno wielkie nieszczęście - miks różnych technik i odcieni nijak się ze sobą nie zgrywał, a na dodatek drewniany blat po oderwaniu zniszczonego laminatu okazał się niezbyt piękny. Trzeba było ponownie przemyśleć koncepcję i znaleźć jakieś rozwiązanie. Drzwiczki zostały na brzegach nieco "wybrudzone" woskami w odcieniach beżu i złota. Do przyciemnienia boków szafki użyłam wosku Byta-yta w tym samym ciemnozielonym odcieniu co wosk na drzwiczkach. Wtarłam go nierównomiernie, pozostawiając środek jaśniejszy niż brzegi. 



Na blat poszły sklejone i mocno wyszczotkowane deski sosnowe. Pokryłam je brązowym woskiem Byta-yta. Woskowanie szczotkowanego drewna to zajęcie nieomal magiczne - ma się wrażenie, że nagle powierzchnia ożywa, ukazują się cienie i niewidoczne wcześniej ślady użytych przez rzemieślnika narzędzi.



Niestety, tu też czekało na nas dodatkowe wyzwanie. Trzeba było dorobić nową listwę okalającą blat, bo stara nie pasowała do nowego blatu. Tu kolejny raz wykazał się mój mąż. Jak to dobrze, że Michał lubi prace w drewnie! 

Zamiast oryginalnych, drewnianych gałeczek wstawiłam w drzwiczki metalowe uchwyty z PRL-owskich szafek pozostawionych przez poprzednich gospodarzy naszego siedliska. Skoro szafka zyskała nowe życie to niech ma w sobie coś starego, coś nowego i coś pożyczonego :)

Wodniarka trafiła do naszej kuchni, przytuliła się do stołu i zapełniła kuchennymi sprzętami. Chyba jej tam dobrze. 






Komentarze

Popularne posty